czwartek, 22 grudnia 2016

Kącik...

Kącik archeologiczny. 
Wtedy jeszcze nie wiedziałam o co cho, a teraz już wiem. Efekt ten sam. 
Idę pokopać w ogródku (tak, przy -3). 
Pozdrawiam, Krystyna z Gazowni

https://www.youtube.com/watch?v=VM-FwAzHVLI 

Księżniczka...

„(...) Księżniczka tak bardzo bała się ciemności, że pewnego dnia postanowiła: od dziś ciemność jest zabroniona!”
Niby wszystko ogarniacie – stawiacie czoła zakładowi pracy, prawom wolnego rynku, bezprawiu franka i złotego, oczekiwaniom zagranicznych przedsiębiorców, telewizyjnych stylistek, lokalnych browarników i rolników, starzejącym się rodzicom, majętnym przyjaciołom, programom telewizyjnym i radiowym, scenarzystom dobrych filmów i kiepskich seriali, politykom, celebrytom i laureatom nagrody Nobla...
Nie straszne Wam bycie odrzuconym w dzieciństwie przez matkę, szkodliwy gluten, crossfit, świeżo wyciskany sok z pomarańczy, tatar wołowy, wódka żołądkowa gorzka na zmianę z wiśniówką, zamawianie ubera o trzeciej nad ranem, świńskie smsy, seks poza- i małżeński, długie rozmowy na messengerze, skłonność do nadziei i oczekiwań...
Potraficie zrobić nikomu niepotrzebny pogram telewizyjny, upiec ciasto bez mąki, jajek i mleka, zaopiekować ciężko chorym przyjacielem, opracować dokument o wadze państwowej, przekopać pół ogródka bez trwałych uszkodzeń kręgosłupa, zagrać „Dla Elizy” na antystatycznej lokówce, przebiegnąć siedem kilometrów o 6 rano, pomalować płot teściowej i przeczytać „Morfinę” Twardocha...
Czy mimo powyższego włącza się Wam czasami obezwładniająca tęsknota..? Tęsknota za czymś, co tylko trochę zaistniało w Waszym życiu? Co miało zaboleć do kości, a jedynie ukłuło żałośnie w tyłek? Co mieliście wspominać z uśmiechem na starość robiąc wnuczce stringi na szydełku? Co zapowiadało się na trzęsienie ziemi, a okazało pierdolnięciem – jak mówią słowa poety - „w głowę wełnianym młotkiem”? Niemiec płakał, jak sprzedawał, ale nie Wam? A może to tęsknota za czymś, co było takie, jak chcieliście, a ktoś się nie bał i zajebał? Wariowaliście za każdym razem, gdy za kimś zamykały się drzwi, i nagle one w ogóle przestały się otwierać? Chcieliście – jakby to powiedział znany literat Coelho - rzucić wszystko i wyjechać w te biedne Bieszczady? Zapakować gacie na zmianę i ruszyć polskimbusemwpięknyrejs na Wybrzeże? Zapomnieć wszystkie PINy i PUKi? Nie? Nigdy?
A ja, jeśli Państwo pozwolą, owszem..
Wesołych Świąt.

ZTM...

ZTM postawił dziś na mikołajkowy klimat. Kierowcy autobusów prowadzą swoje krążowniki w adekwatnych czapeczkach. Próbowałam nawiązać spontaniczny kontakt wzrokowy z jednym z nich. Konsekwentnie odwracał głowę. Ho ho ho!
🎅🎅🎅

Herbata...

Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic..
Siedzę przed komputerem i myślę sobie, że chciałabym mieszkać w Nowym Jorku i - niczym Carrie Bradshaw - być sławną felietonistką. Obrałam właśnie ze skórki wielkie jabłko, pokroiłam na kawałki i powoli zjadam, ale warszawskie Sielce to wciąż nie Manhattan. Z drugiej strony - podobny do Carrie outfit już mam. Obcisła koszulka na ramiączkach, luźne spodnie od piżamy osuwające się prawie seksownie z bioder (przez roztargnienie kupiłam o rozmiar za duże) oraz skarpety. W zasadzie brakuje mi tylko onuc na ten odcinek ręki między nadgarstkiem, a łokciem, którymi Carrie ocierała sobie pot z czoła tworząc (?) cotygodniowe felietony. Opisaną powyżej i niewątpliwie gustowną stylówę wypełnia jakieś 10 kg więcej niż stylówę pani Bradshaw, za to cieszy różnica w prostocie nóg. Moich.
Czytałam kiedyś, że wszystkie bohaterki "Seksu w wielkim mieście" - dla zachowania większej autentyczności postaci - same się czesały. Mając w pamięci co najmniej trzydzieści różnych wariantów fryzur samej tylko Carrie, jakoś trudno mi w to uwierzyć. Natomiast ja, rzeczywiście, czeszę się sama, a co za tym idzie, szanse na bycie felietonistką rosną. Wróć! Mam najwyżej cztery pary butów. Wśród nich nie ma ani jednej pary wysokich szpilek z ognistoczerwoną (niczym wzburzona krew zakochanej kobiety) podeszwą :/ 
Kolejna rzecz - papierosy. Zapaliłabym, nonszalancko zarzucając lokami, ale po pierwsze: nie mam siły zakładać na siebie pierzyny i schodzić do nocnego, a po drugie: pies mi się zaraz skicha i posmarka od dymu, a weterynarz mniej więcej tak samo blisko, jak najbliższy sklep firmowy Manolo Blahnika, więc jarania nie będzie. Fcuk! 
Może dlatego tak ciężko mi idzie to pisanie...?

To miał być...

To miał być wstęp do mojej pierwszej książki :-)
Jesteśmy kobietami. Niezależnymi, świadomymi otaczającego nas świata, z różną (ale jednak) determinacją dążącymi do tego, by żyć w zgodzie z własnymi potrzebami i sumieniem, jednocześnie nie raniąc uczuć bliskich nam ludzi. Nie jesteśmy takie same. Różnimy się wszystkim, łączy nas wrażliwość na drugiego człowieka oraz większe i mniejsze dylematy, z którymi budzimy się codziennie rano. Próbujemy zostawić po sobie dobrze napisaną książkę, idealnie wykonaną fotografię, spłacony kredyt na mieszkanie, szczęśliwe dzieci, a przynajmniej jedną zgrabną anegdotę, czy przepis na wyśmienite ciasto. Chodzimy do kina, na koncerty, czytamy współczesną literaturę, poezję, portale plotkarskie, gazety branżowe. Uczestniczymy w zbiórkach odzieży dla potrzebujących, nosimy bransoletki fundacji walczących z nowotworami, dajemy drobne dzieciakom, które na skrzyżowaniu myją nam szyby w samochodach. Świadomie głosujemy bądź nie. Śledzimy kanały informacyjne i lifestylowe. Wiemy, „jak dobrze wyglądać nago” i „jak się nie ubierać”. Pijemy kawę latte z wysokich szklanek i zieloną herbatę z odległych kontynentów. Nieważne, czy spędzamy urlop „all inclusive” na greckiej wyspie, jeździmy autem po portugalskich bezdrożach, medytujemy w tynieckim klasztorze, leżymy na gdyńskiej plaży z zakazem kąpieli, pijemy wiśniówkę na łódce pływającej po mazurskich jeziorach czy pielimy grządki na działce. Wyjeżdżamy na wakacje mając nadzieję, że tym razem uda nam się wrócić z dostatecznie silnym postanowieniem usamodzielnienia, oderwania od, odcięcia psychicznej pępowiny, nabycia nowej umiejętności zachowywania się jak ktoś grzeczny lecz asertywny, wreszcie - rozpoczęciem życia w zgodzie z samą sobą i przyzwoleniem na naukę na własnych potencjalnych błędach.
W jednej z gazet przeczytałam wywiad z dość kontrowersyjną, brytyjską pisarką. Jeden z fragmentów, który zrobił na mnie największe wrażenie brzmiał : „Kiedy będzie mówić o tym, czym jest dla niej pisanie, będzie głośna, pewna siebie, młodzieńcza. Mówiąc o matce, zamieni się w cichą, smutną i niepewną siebie dziewczynkę”.
Pierwsza kobieta w naszym życiu, wzór, odnośnik, drogowskaz, kontur odrysowany na ścianie, do którego wciąż będziemy się przymierzać. W księgarni można kupić magnes na lodówkę z napisem „Mama to przyjaciel, z którego się nie wyrasta”. To takie sentymentalne. Ile z nas mogłoby nabyć coś podobnego i wręczyć adekwatnej adresatce. Każda? Żadna?

Z pomocą...

"Z pomocą koledze przyszła właśnie Dymna, która wykorzystując moment zamieszania, szybko ściągnęła Zelnikowi bieliznę, po czym wysunęła rękę, w której trzymała slipki, spod kołdry i zawołała do garderobianej: „Haniu, kochanie, zabierz majtki pana Zelnika!”."
I tak to się właśnie robiło w 1982r.

U fryzjera...

U fryzjera :
- Chce pani coś do przejrzenia w międzyczasie?
Wychylam się i patrzę na zawartość półki z prasą..
- Poproszę Wysokie Obcasy, dziękuję
- Tylko? A, to dam pani jeszcze Avanti. To TEŻ takie lekkie do czytania..