Brat mojej babci mieszkał we wsi oddalonej o 50 kilometrów od Łodzi, w gospodarstwie, które wraz z żoną przejęli po pradziadkach. Bratowa babci była najmniej zaangażowaną gospodynią, jaką widział świat. Spała pod pierzyną, na łóżku ustawionym za szafą i przesiadywała w letniej kuchni, patrząc na kury i kaczki łażące po całym obejściu.
Mimo wszystko Ktoś postanowił ich obdarzyć trzema synami. Gdy najstarszy z nich dorósł, wyjechał do Katowic, założył rodzinę i został tatą dwóch dziewczynek. Do dziś pamiętam smak klusek śląskich, które jego żona, ciocia Bernadetta, nauczyła robić moją mamę. Młodsi bracia wujka, bliźniacy, różnili się od siebie tak bardzo jak to tylko możliwe. Jeden był wiejskim zawadiaką, miał nieślubne dziecko i szybko został alkoholikiem. Staczał się jednostajnie i z dużym zaangażowaniem. Kiedy zamykam oczy widzę krępego mężczyznę o wiecznie czerwonej twarzy. Zapił się na śmierć.
Drugi z bliźniaków nosił wąsik i swetry zapinane na trzy guziki, spod których zawsze wystawała koszula z kołnierzykiem. Całe życie pracował w okienku informacji autobusowej na dworcu Łódź Fabryczna, a na imieniny babci niezmiennie kupował jej perfumy „Być może”. Kiedy zbliżało się „Heleny”, mój dziadek, który ukończył dwie klasy szkoły powszechnej i na niczym się nie znał, zwykł mawiać: „w sobotę przyjedzie ten pederasta” uśmiechając się przy tym wymownie. Tajemnicą poliszynela było, że wujek od wielu lat mieszka z mężczyzną. Co jakiś czas zastanawiam się, co się z nim stało gdy wujek umarł. Nigdy nie poznałam tego człowieka, nigdy nas razem nie odwiedzili. Szkoda..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz