To był przystanek autobusowy przy najpopularniejszym w mieście rynku mięsno-owocowo-warzywno-tekstylnym (+ wieńce nagrobne i wiązanki ślubne). Gdy podjechała mroczna kurzem 50-tka, w reklamówkach oczekującego na nią tłumu pomidory zaczynały już nabierać wody, chleb się starzał, jajka zaś przybierały formę „lekko ścięte”. Drzwi otworzyły się i wsiedli – mężczyźni, kobiety, chłopiec z rowerkiem co chwila strofowany przez matkę. Podjęli wdech i zaciągnęli się zapachem siedzeń, uchwytów i wyściółki podłogowej, w których musiało się toczyć życie równoległe. Biletomat wyświetlał szczery komunikat „nieczynny”, co ciekawe - nikt nawet nie zbliżył się do żadnego z trzech kasowników.
Wszyscy pasażerowie, jak jeden mąż, mieli szare twarze. Byli albo nienaturalnie otyli, albo niezdrowo chudzi. Mieli na sobie: syntetyczne podkoszulki, sukienki w barwne maziaje, para-bawełniane rybaczki, cętkowane legginsy, kamizelki z mnóstwem kieszeni. Może to ten zapach autobusu zmieszany z wilgocią tłumu tak na niego wpływał, ale nikt na nikogo nie patrzył, do nikogo się nie uśmiechał, z nikim nie rozmawiał.
Po kilku przystankach bystre oko Obserwatorki wyłowiło jedną osobę, która – choć wyglądała jak wszyscy dookoła - zdawała się mieć burzliwsze życie wewnętrzne, na co mogła wskazywać wykonywana czynność. Otóż mężczyzna ów czytał. Chwila na wyłapanie ostrości. Gazeta. Nagłówek? „Ranking najlepszych nóg polskiego showbiznesu”. Pora wysiadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz