czwartek, 22 grudnia 2016

Herbata...

Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic..
Siedzę przed komputerem i myślę sobie, że chciałabym mieszkać w Nowym Jorku i - niczym Carrie Bradshaw - być sławną felietonistką. Obrałam właśnie ze skórki wielkie jabłko, pokroiłam na kawałki i powoli zjadam, ale warszawskie Sielce to wciąż nie Manhattan. Z drugiej strony - podobny do Carrie outfit już mam. Obcisła koszulka na ramiączkach, luźne spodnie od piżamy osuwające się prawie seksownie z bioder (przez roztargnienie kupiłam o rozmiar za duże) oraz skarpety. W zasadzie brakuje mi tylko onuc na ten odcinek ręki między nadgarstkiem, a łokciem, którymi Carrie ocierała sobie pot z czoła tworząc (?) cotygodniowe felietony. Opisaną powyżej i niewątpliwie gustowną stylówę wypełnia jakieś 10 kg więcej niż stylówę pani Bradshaw, za to cieszy różnica w prostocie nóg. Moich.
Czytałam kiedyś, że wszystkie bohaterki "Seksu w wielkim mieście" - dla zachowania większej autentyczności postaci - same się czesały. Mając w pamięci co najmniej trzydzieści różnych wariantów fryzur samej tylko Carrie, jakoś trudno mi w to uwierzyć. Natomiast ja, rzeczywiście, czeszę się sama, a co za tym idzie, szanse na bycie felietonistką rosną. Wróć! Mam najwyżej cztery pary butów. Wśród nich nie ma ani jednej pary wysokich szpilek z ognistoczerwoną (niczym wzburzona krew zakochanej kobiety) podeszwą :/ 
Kolejna rzecz - papierosy. Zapaliłabym, nonszalancko zarzucając lokami, ale po pierwsze: nie mam siły zakładać na siebie pierzyny i schodzić do nocnego, a po drugie: pies mi się zaraz skicha i posmarka od dymu, a weterynarz mniej więcej tak samo blisko, jak najbliższy sklep firmowy Manolo Blahnika, więc jarania nie będzie. Fcuk! 
Może dlatego tak ciężko mi idzie to pisanie...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz